niedziela, 3 listopada 2013

Rozdział I

   Czyż sztuka negocjacji nie jest trudna? Nie mówię tu o negocjacjach o zakładników, o wypuszczenie więźniów czy rozmowy z rodzicami o kilka denarów więcej. Mówię o zapłacie za porządnie wykonaną robotę. Słowna walka o swoje, o pieniądze na chleb, na utrzymanie rodziny, może nawet na spłacenie długów. Przedstawianie swoich racji, gestykulacja i inne takie wpływające na wysokość otrzymanego honorarium. Jednak problem pojawia się, gdy jedna ze stron nie chce wywiązać się ze swojej części umowy.
I tak było w tym przypadku...


***

  - Niestety, panie Cryze - powiedział sekretarz - nie jestem w stanie panu wypłacić pieniędzy za, ekhem, dobrze wykonane zlecenie.
Nathaniel zaklął w myślach. Znowy trzeba będzie się targować. Miał już po dziurki w nosie wszystkich urzędników, kupców i innego ścierwa, dla którego kilka denarów z ich nabrzmiałej sakiewki było rzeczą święta. Jednakże cóż mógł innego uczynić? Umowa była, to i pieniędze powinny być, w tej czy innej kwocie.
- Ile proponujesz? - rzekl lekko poirytowany.
- 150 denarów, ale... - przerwał tamten. Swoje oczy utkwił w pakunku leżącym na stole. Coś kulistego
i  śmierdzącego zawinięte było w starą, zakrwawioną szmatę. O dziwo jednak krew była świeża. 
- Ale co? - ponaglił go Cryze. Wpatrywał się prosto w oczy kupczykowi, co najwyraźniej go denerwowało. A może było zbyt zuchwałe? Kto jak kto, ale Nathaniel na pewno się tym nie przejmie.
- Nie, już nic. Mimo tego, że dość dosłownie zrozumiał pan słowa "głowa przywódcy bandytów", jestem w stanie zapłacić panu 150, no powiedzmy, 160 denarów.
- Umawialiśmy się na 300.
- Wiem, panie Cryze. Ale nadchodzą ciężkie czasy, nie możemy tak szastać pieniędzmy jak kiedyś.

- Racja, panie sekretarzu - Najemnikowi już nawet nie chciało się przypominać imienia osoby siedzącej przed nim - pieniędzmy nie można szastać w pracy, ale dzięki temu w miejskim burdelu nieczego panu nie poskąpią.
Kupiec drgnął. Oj, najwidoczniej coś było na rzeczy. Nathaniel nie zmieniał tonu. Ciągnął dalej:

- Ale wracając do spraw aktualnych, ciekawe jakby zareagowali inni kupcy, kiedy z pańskiego gabinetu wyleciała by zakrwawiona głowa - przerwał Cryze patrząc na pakunek leżący na stoliku - albo i dwie.
Jego oczy się zmieniły. Zagościła w nich lekka nuta pewności siebie połączona z szaleństwem. Wierzcie lub nie, nasz bohater miał to opanowe do perfekcji. To nie pierwszy raz gdy ktoś mu poskąpił zapłaty.
Mimo, że twarz sekretarza nie zmieniła wyrazu, groźba Nathaniela zadziałała. 
- 200 denerów, panie Cryze - po tych słowach kupczyk rzucił sakiewką na stół.
- I tak na więcej nie liczyłem - stwierdził cynicznie Najemnik, wziął pieniądze i udał się do wyjścia.


***

  Horen to dość duże miasto umiejscowanione na południu kraju zwanego Verdun. Oczywiście kraj ten, jak i go otaczające, wchodzi w skład Cesarstwa. Ot tak, tu nie ma żadnej długiej, skomplikowanej nazwy. Po prostu Cesarstwo. Przywodzi mu, jak się łatwo domyśleć, cesarz. Aktualnie panuje, Panie świeć nad jego duszą, Ovimus III. Cesarz, powiedzmy, prześwietny. Ale nadejdzie pora, w której przedstawię jego, cesarstwo oraz, hmmm, "grzechy" jego młodości. Skupmy się więc nad miastem Horen. Mimo, że budowniczy nie stworzyli tutaj czegoś niesomitego, ot budynki z kamienia, brukowane drogi, jak to w każdym większym mieście, to dwa głównie dwa miejsca przykuwają uwagę publiczną. Pierwszym z nich jest Katedra Bóstw. Wielka świątynia. Dość specyficzna. Dlaczego? Gdyż jest podzielona na miejsze kościółki, odgrodzone od siebie grubymi ścianami. Ten zabieg zastosowano, by każdy mógł praktykować swoją wiarę.
Gdyż wiara w Cesarstwie była dość zróżnicowana. Jedni wierzyli w dziesiątki pomniejszych bożków. Inni składali ofiary dla wampirów, duchów, upiorów. Istniała także wiara w Stwórcę, który jako jedyny stworzył ziemię, ludzi, zwierzęta i nadał im wolę.
  Do wyznawców Stwórcy należał Nathaniel Cryze, najemnik, członek Gildii. O, i tu muszę wspomnieć, że drugim ważnym w Horenie miejscem jest Gildia. Miejsce, które jednoczy najemników, daje im nocleg, wyżywienie oraz pracę. To oni mogą wykonać za leniwą szlachtę brudną robotę, to oni mogą rozprawić się z bandą złoczyńców, także często to oni ratują koty staruszek z drzew. Wszystko, żeby tylko zarobić na chleb w tych parszywych czasach.


***

  Nathaniel szedł brukowaną ulicą. Zbliżał się do rynku. Hałas nasilał się coraz bardziej. Było już słychać wrzaski przekupek, odgłosy bydła i innych zwierząt wystawionych na sprzedaż, tupot niezliczonych ludzkich stóp, co niegdzie także uderzenia i krzyki boleści. No cóż, najwidoczniej straż nie próżnowała. Nasz główny bohater skręcił tóż przed rynkiem i wszedł w małą uliczkę. Musiał jeszcze wstąpić do małego sklepu. Kupić bandaże. Znowu.
  Wnętrze sklepu było skromne, ale wyglądało przyjemnie. Białe ściany, kilka specyfików na półkach, krzątająca się, niestety już nienajmłodsza, sprzątaczka ubrana w jasno-różowy fartuch. Nie pasował do tego otoczenia jednak sklepikarz. Stojący za ladą staruszek miał iście demoniczny wyraz twarzy. Lekko skośne brwi, małe, czarne oczy i skóra pokryta wypryskami. Przerażający. Przynajmniej odstraszał natrętne dzieci szukające zabawy. Nie było mu to jednak na rękę. Lubiał dzieci. Aż za bardzo.
- Witam, panie Cryze! - na słowa sklepikarza sprzątaczka uciekła na zaplecze - Co podać? Ahhh, niech się domyślę! Bandaże na rękę!
Nathaniel rzucił kilka monet na ladę. Nie miał ochoty na rozmowę. A na pewno nie na taką, w której musi odpowiadać na głupie pytanie.
- Już podaję! Ręka ciągle krwawi? No jasne że krwawi! Gdyby nie krwawiła to po co panu bandaże!
Cryze zmierzył sprzedawczyka wzrokiem. Nic nie powiedział.
- Proszę, panie Cryze! To będzie... - sprzedawca spojrzał na ladę - O, widzę, że już odliczone! Pan to jest solidny, panie Cryze!
Schował pieniądze do szuflady. Gdy podniósł wzrok Nathaniela już nie było.


***

- Grosz dla weterana... - rzekł starzec z bujną brodą, siedzący niedaleko rynsztoka.
Nic. Ludzie nawet nie spojrzeli na biedaka, a co dopiero mówiąc o wsparciu go.
- Grosz dla zniedołężniałego starca... - powtórzył. 
Nic. Ale żebrak się tym nie przejął. Szedł ten, który powinien.
- Grosz dla odkupienia duszy cierpiącej...
Przechodzień zatrzymał się. Wyjął denara z sakiewki i rzucił pod nogi starca. Poszedł dalej.
- Dziękuję, Nathanielu Cryzie. Niech Stwórca Cię błogosławi. I dopomoże w walce z wrogami.
Tamten się zatrzymał. Nie odwracał się.
Czy mnie tu już wszyscy, kurwa, znają? - pomyślał. Ale nie zadał tego pytania starcowi. Z jego ust popłynęły inne słowa.
- Co o nich wiesz, przyjacielu?
- Niewiele, panie. Jedynie to, że są też moimi wrogami. I nie tylko moimi.
Najemnik uśmiechnął się. I poszedł w swoją stronę.

***

  Był już wieczór. Jednak mimo tego ulice Horenu nie pustoszały. Wręcz przeciwnie. Wraz z nadejściem nocy można było spotkać szmuglerów, ladacznice i inne im podobne pomioty. Ludzi wychodzili z ciasnych domów, że zaznać życia towarzyskiego. Niektórzy z nich już do nich nie wracali. A inni wracali szybko, i to niekoniecznie sami.

  Nathaniel zmierzał w kierunku budynku Gildii. Humor miał nienajgorszy. Zjadł ciepłą strawę, porozmiawiał z innymi najemnikami. Wygrał kilka denarów w loterii, które zaraz przegrał będąc zbyt zachłannym. No cóż, dzień jak codzień.
  Jeszcze kilka przecznic i byłby na miejscu. Ale nie dziś. Jakieś kilkanaście metrów od niego miała miejsce scena nieprawości. Bo jak inaczej nazwać dwóch stróżów prawa, którzy biją dziewczynę i każą jej czyścić swoje buty? Normalnie Nathaniel by się nie przejął. Nie lubił wtrącać nos w nie swoje sprawy. Ale dziś było inaczej. Cóż stanowiło ten element inności? A to, że nie byli to zwykli strażnicy, tylko członkowie Legionu Cesarskiego. Organizacji powołanej do życia przez samego Cesarza. Jej zadaniem był nadzór nad strażą, wojskiem, mieli przywileje i wszystko czego dusza zapragnie. Oprócz tego nosili czerwono-złote zbroje i obnosili się wszędzie swoim stanowiskiem. Lecz dlaczego zwrócili uwagę naszego kochanego Najemnika? Otóż Nathaniel szczerze nienawidził Cesarza. Długa historia. Na pewno kiedyś ją Wam przedstawię. Ale do rzeczy.

  
 Dziewczyna jęczała już z bólu. Kilka kopniaków w brzuch wystarczyło, żeby doprowadzić ją do takiego stanu. Tylko leżała na brudnej ziemi i błagała swoich dwóch prześladowców o życie.

- Ogłusz ją pałką, Młody. Będziemy mieli zabawę na później - powiedział większy z nich.
- Pałką? To ze spodni czy to z płaszcza? - odpowiedział nazwany Młodym.
- Ta ze spodni będzie potrzebna do czegoś innego! - wybuchnęli śmiechem. 
Nie śmiali się długo. Nathaniel chwycił ich za ramiona i na przywitanie odepchnął od skomlącej dziewczyny.
Byli zaskoczeni, ale nie trwało to długo. Spojrzeli na siebie i ponownie wybuchnęli śmiechem. 
- Patrz, jaka chudzina, a się wtrąca! Co z nim zrobimy, panie kapralu? - powiedział Młody.
- Trzeba będzie dać temu szmaciarzowi nauczkę. A potem zajmiemy się naszą koleżanką.
Oboje podeszli do Cryze'a spokojnym, wolnym krokiem. O dziwo nie byli pijani. Jednak mają jakąś dyscyplinę w tym Legionie. Wyciągnęli miecze i Młody obchodził naszego bohatera z lewej strony. Ten się tym jednak nie przejął. Nieprzerwanie patrzał w oczy kapralowi. 
- Co się gapisz, ścierwojadzie? Spodobałem Ci się? Twoje zapędy zostaw dla kolegów z przyszłej celi.
Nathaniel się uśmiechnął i powiedział:
- Nie martw się. Nie będzie boleć. To nie pierwszy raz, kiedy ktoś wyrucha cię w dupę, prawda?
Młody buchnął śmiechem, ale na mordercze spojrzenie swojego przełożonego opanował się. 

- Twoją matkę bolało, gdy ją dupczyłem - kapral próbował wygrać wojnę na słowa. Czasem my mężczyźni jesteśmy cholernie prymitywni.
- Moja matka nie żyje od moich narodzin, trupojebco.
Światem panują niespotykane zbiegi okoliczności. Bo skąd Nathaniel mógł wiedzieć, że Konrad Mivorsi, zwany tutaj kapralem, był synem grabarza? Co ciekawsze, często pomagał swojemu ojcu w pracy. W szkole śmiano się z niego. Nie tyle z powodu rodzinnych korzeni, co z powodu braku zainteresowania płcią przeciwną skromnej osoby Konrada. Ale kiedyś trzeba było stać się mężczyzną. Nadażyła się ku temu okazja, gdy zostąpił ojca w pracy. Wybrał kobietę, która bardzo mu się podobała. No i oczywiście wolę nie wspominać, czy była żywa.

  A ich oczy patrzyły. Dokładnie tak, jak wszystko sobie zaplanowali. Widzieli walkę, a raczej pokaz siły młodego Najemnika. Pragnęli tej siły. Już wkrótcę ją dostaną.

czwartek, 24 października 2013

Prolog

   Padał deszcz. Duże krople obficie uderzały w liście i gałęzie drzew, gubiąc się gdzieś przy konarach. Zmywały ślady z polnych dróg, utrudniając drapieżnikom polowanie. Ale to bez znaczenia, bo szczerze wątpię, by którykolwiek leśny łowca miał ochotę ruszyć się w ze swej nory w taką pogodę. Ale wracając do ulewy, wyglądało na to, że cokolwiek panującego nad niebiosami miało zamiar zdenerwować naturę. A zwłaszcza chciało utrudnić egzystencję ludziom, chociaż wątpię że można ich uznać jako część natury. Wyrządzili jej tyle szkód, że powinni już dawno za to zapłacić. Ale to nie jest ważne. Deszcz nie jest ważny, silny wiatr nie jest ważny, pioruny pojawiające się od czasu do czasu na zamroczynym niebie nie są ważne. Ważna jest mała karczma stojąca na rozstaju dwóch dróg. Wyglądała jakby najmiejszy podmuch mógłby ją znieść, ale było inaczej. O dziwo jej budowniczy postarał się. Ale mniejsza z tym. Liczy się koń stojący pod małym zadaszeniem przed drzwiami. A raczej właściciel tej kulawej szkapy, trzymający ją z przyzwyczajenia i zwykłej, ludzkiem litości. Dla niektórych niekoniecznie ludzkiej, ale o tym później. Nathaniel Cryze, gdyż tak brzmiało jego imię, był w środku. Wraz z kilkanastoma osiłkami i ich przywódcą. Oszołomionym przywódcą. Dlaczegóż to? Bo ciężko nie być zdziwionym, że na pierwszy rzut oka przeciętny, młody chłopak jest w stanie jednym cięciem zabić dwóch silnych chłopów. Ich zwłoki, z poprzecinanymi tchawicami, leżały gdzieś w kącie. A jeszcze bardziej zadziwiające było trzecie truchło, które dzięki Nathanielowi przeleciało pół izby, tylko żeby rozbić drewniany stół, dzban i kilka kufli na nim stojących. No i oczywiście swąd spolonego mięsa rozchodzący sie od ostatniego ciała zdążył poczuć już każdy. Najciekawsze jest to, że członkowie rozbójniczej bandy, po wejściu Nathaniela do karczmy, wybuchli śmiechem. A w ułamku sekundy ich śmiech zmienił się w strach, gdyż słyszeli już o takich jak on.
- Po coś tu przylazł, ścierwojadzie?  - pytanie przywódcy przerwało ciszę.
- Rozumiem, że mam przyjemność z Borchą, rozbójnikiem, gwałcicielem, złodziejem i jak określili Cię moi zleceniodawcy, osobą nieszanującą cudzego mienia i obyczajów - stwierdził Nathaniel. Uśmiechnął się, gdyż jego "pracodawcy" naprawdę określili tak osobę stojącą przed nim.
- Nie Tobie wścibiać w to nos, kutafonie - tamtem odpowiedział, po czym skinął głową na swojego przybocznego.
Wielki to był chłop, to mogę potwierdzić. Silny to był chłop, a jak inaczej. I niejedna głowa się przekonała, że jego trzaśnięcie siekierą to nie byle co. Ale dla Cryze'a nie był wyzwaniem. Bo jak taka kupa mięsa mogłaby zagrozić członkowi Gildii, w dodatku jeszcze tak niezwykłemu jak nasz głowny bohater? Jedynym co ta kupa mięsa była w stanie zrobić, to położyć się plackiem na podłodze, chwycić za twarz i spróbować tamować krew spływającą z wielkiej, ochydnej rany. To smutne, ale blizna zostanie mu pokaźna.
- Nie martwcie się, chcę tylko jednej głowy i już pewnie wiecie do kogo ona należy.
Na słowa Nathaniela zbójcy zaczęli się cofać. Nie wiadomo dlaczego, ale w małej chatce zapanowała aura strachu, może nawet śmierci. Cofnął się także Borcha, ale to nie dało wiele.
W momencie, gdy członek Gildii robił krok do przodu, deszcz nasilił się, a w okna uderzył potężny podmuch wiatru. Ale to już było bez znaczenia, zwłaszcza dla przywódcy bandytów.
Nathaniel wybrał dobrze. Odcięcie głowy zawsze jest idealnie efektywnym rozwiązaniem, zwłaszcza w taką cholerną pogodę.